sobota, 7 lutego 2015

FF#1 Piękna i Bestia dla zaawansowanych



Niespodzianka, bo
Któż przewidzieć mógł?
Takie qui pro quo,
Ale pewne to
tak jak słońca wschód!

Tak jak każda z dróg -
W końcu ma swój kres,
Jak po nocy świt,
Jak w piosence rytm
Piękna z Bestią jest...


  Cynthia powoli wspinała się po marmurowych schodach. Obcasy jej niebotycznie wysokich szpilek stukały o kamień, wydając pusty odgłos. To dźwięk twojej śmierci, pomyślała dziewczyna, z lubością słuchając swoich kroków. Raz czerwony obcas, raz żółty. I tak na zmianę: czerwony, żółty, czerwony, żółty... Z każdym krokiem jej oczy wydawały się być jeszcze bardziej iskrzące, a szaleńczy uśmiech na twarzy jeszcze szerszy. Gdy tylko pokonała ostatni stopień, głośny śmiech rozniósł się echem między kolumnami. Dotarłam. Zaraz umrę.
   Delikatnie dotknęła mosiężnej, rzeźbionej klamki. Była zimna - podniecała ją i przerażała jednocześnie. Zdecydowanym ruchem pchnęła drzwi, które otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Cynthia stała w długim, elegancko urządzonym holu. Na pierwszy rzut oka było widać, że jego właściciel jest zamożnym człowiekiem, podchodzącym do życia z przymrużeniem oka. Ściany korytarza były poobwieszane pięknymi, niewybrednymi aktami. Dziewczyna westchnęła ciężko i zaczęła skradać się wgłąb komnaty.
   Zobaczyła go na końcu szerokiego korytarza. Jego wielka, zgarbiona postura odznaczała się na tle blasku księżyca, wpadającego przez uchylone okno za jego plecami. Oddychał ciężko i powoli. Jego napięte ramiona pokrywało sztywne futro, a w ciemności błyskały jedynie dwa, zmrużone węgliki jego oczu.
- Jestem, mój panie - wydusiła, oszalała z podekscytowania i pożądania. - Już jestem.
   Bestia podniosła łeb, kładąc łapy na podłokietnikach skórzanego fotela. Z pasją wdychał zapach jej ciała, kłapiąc przy tym lśniącymi zębiskami. Dziewczyna ze strachem w oczach podeszła do Bestii. Potwór położył swoją ciężką łapę na jej drobnym ramieniu.
- Klękaj - powiedział swoim męskim, przerażająco niskim głosem - proszę.
   Sparaliżowana dźwiękiem jego słów, na drżących nogach posłusznie uklękła na ziemi. Zimny wiatr mierzwił jej brązowe loki, a płatki śniegu, wpadające do komnaty przez uchylone okiennice, osiadały na jego pelerynie. Uważnie obszedł ją dookoła, ocierając się co chwilę o jej plecy, ramię, dłoń. Jej serce bębniło w piersi niczym ptak, chcący uwolnić się z klatki, a jednocześnie pragnący pozostać w niej na wieki wieków. W całkowitej ciszy słyszała odgłos jego szponów, które drapały kamienną podłogę. Słyszała jego głęboki oddech. Czuła żar bijący od jego potężnego ciała.
- Czy mogłabyś... - zaczął, a jego głos wibrował wśród ścian. - Mogłabyś przeciąć swoją skórę?
   Pojedyncza łza skapnęła po jej zaczerwienionym policzku w tym samym momencie, gdy z nadgarstka spłynęła strużka krwi.
   Bestia zatrzymała się w półkroku, a jego ogon niebezpiecznie uniósł się i opadł. Dreszcz rozkoszy przeszedł po jego ciele, strosząc hebanowe futro. Zacisnął szczęki i nerwowo złapał powietrze w płuca.
- Czuję... czuję. - W jednej sekundzie dopadł Cynthię i pochwycił w pysk jej zranioną dłoń. Jęknęła cichutko jak myszka, gdy jego gorący język przesunął się po jej nadgarstku aż do ramienia. Poczuła mamiący zapach lasu i zimowego wiatru.
- Panie! - pisnęła, czując jego ostre jak szczyty wzgórz Margotti pazury na swojej piersi. Bestia oderwała się od dziewczyny i zaśmiała nieludzkim, szyderczym śmiechem, przyprawiającym o drżenie.
- Wystraszyłem cię, tak?- spytał potwór, chodząc dookoła Cynthii, niczym sęp, cierpliwie szybujący nad martwymi ciałami Niegodnych. - Biedna, mała dziewczynka - powiedział, głaszcząc ją po policzku. Brązowowłosa odruchowo cofnęła się, uderzając gwałtownie w wielką, mahoniową szafę. Jęknęła, czując ból paraliżujący jej wątłe ciało. - Uważaj, bo zrobisz sobie krzywdę - wyszeptała Bestia, znów zanosząc się potępieńczym śmiechem.
   Patrzyła, jak odchodzi na kilka metrów, chowając się w cieniu pokoju. Nie czuła już znajomego ciepła, a jej skórę pokryła gęsia skórka. Zmrużyła oczy, wypatrując w mroku Bestii.
  - Nie chowaj się. Błagam, wyjdź. Nie zostawiaj mnie - wydyszała, idąc przed siebie na czworakach. Krew płynąca z jej dłoni wciąż brudziła posadzkę, jednak Cynthia była zbyt przejęta, żeby choć odnotować ból. - Wróć do mnie. Panie, błagam... - łkała, jednak potwór nieustępliwie milczał. Dziewczyna w geście desperacji chwyciła nóż i przejechała nim po całej ręce, czując jak gorąca ciecz zaczyna wartko płynąć po jej bladej skórze.
  - Co narobiłaś? - zagrzmiała Bestia, w jednej sekundzie przeskakując na drugi koniec komnaty. Jego czarna postać była niczym cień, niebezpieczny towarzysz, widmo jej przepełnionego obsesją serca. -  Nie pozwoliłem ci. Nie pozwoliłem! - Obserwowała błyszczącymi oczami, jak walczy sam ze sobą; coraz zbliża się do niej, coraz oddala. Krew skapywała niespiesznie, a jego pazury szurały po ścianach i meblach, niszcząc je doszczętnie. Nie przeraził jej jego ryk. Proszę, panie. Pozwól zostać mi swoją różą. Chcę być kwiatem w twoich szponach. Cierniami w twoim sercu. Zabij mnie. Zabij!
   - Tak bardzo tego chcesz? Tak bardzo chcesz dzisiaj zginąć, kwiatuszku? - mruknął, ale wcale nie czekał na odpowiedź, która nigdy nie padła z jej czerwonych ust. Zamoczył łapy w stygnącej krwi, a zębami zerwał z niej ubranie, wtulając ogromny łeb w jej mleczne piersi.
   Cynthia jęknęła pod naporem jego ciała, które miażdżyło jej klatkę piersiową i uniemożliwiało zaczerpnięcie oddechu. Jej kościste dłonie, spragnione dotyku, chwyciły za futro Bestii, resztkami sił przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Ni to pies, ni wilk, ni człowiek, stanął tuż nad nią, na swoich czterech, umięśnionych łapach i z palącym pożądaniem w czarnych ślepiach, wpatrywał się w jej zamglone oczy, otulone wachlarzem gęstych rzęs.
  - Panie... wróciłam. Wróciłam do ciebie na nasz bal - wydyszała, gdy jego szpony powoli i delikatnie przecinały wrażliwą skórę na jej talii. - Zatańczmy więc.
   I zatańczyli. Ich ciała drżały i gięły się pod naporem rześkiego powietrza, gdy Bestia równocześnie połykała skrawki jej ciała i dawała rozkosz, za którą Cynthia gotowa była ginąć i ginąć przez te wszystkie lata. Jej nagie plecy sunęły po chropowatej powierzchni i niebawem stały się zakrwawionym kawałkiem żywego mięsa, jednak kobieta nie przestawała czuć. Mokra od potu widziała połyskujący krwią łeb Bestii. To moja krew. Mój pan. Moja bestia. Mój kochanek. 
   Skoczna przyśpiewka przerodziła się w prawdziwy walc, gdy potwór porwał ją w górę, a jej bezwładne dłonie po raz ostatni oplotły jego twarde niczym beton ramiona. Wirowali w namiętnym crescendo. Płonęła i jednocześnie marzła, wreszcie żyła - za jego sprawą - i tym samym umierała w swoim ciele. Jak przez kurtynę śmierci, usłyszała jego gardłowy pomruk, wibrację, wydobywającą się ze środka przeraźliwego ciała, które teraz było również jej ciałem.
  - Mój - krzyknęła, podrywając się w górę, gdy ich taniec osiągnął finał. Jej splamione krwią włosy obsypały się na zniszczone doszczętnie plecy. Bestia w szale wbiła w jej lędźwie swoje ostre pazury, a twarz Cynthii wygięła się w błogosławionym uśmiechu - umierała w słabnącym decrescendo, wsłuchując się w szaleńcze bicie jego zwierzęcego serca.
  - Moja - wyszeptał, a z jego oczu pociekł wąski strumień gorzkich łez. Nachylił łeb w stronę jej gasnącego ciała, gotowy odgryźć jej szyję, jednak w połowie drogi zatrzymał się i jeszcze raz nasycił się wonią jej opadłych ze zmęczenia nóg, jej kobiecości, strużek potu spływających po brzuchu. Warknął głośno, odskakując od jej ciała jak oparzony - nagle pojął, że nie pachnie już ono Cynthią, lecz dogłębnym brakiem jej duszy.
   Wyszedł z komnaty, pozostawiając ów brak jej duszy w ponurej samotności, w komnacie, w której zaparowane okna powoli stawały się zimne jak wcześniej. A jej krew pozostała tam, nigdy nie zmyta i nigdy nie wypita.
   A na tej krwi wyrosły róże.
   A te róże były czerwone jak jej usta.
   A jej usta były spragnione, jak jego oczy.
   A jego serce miało w sobie cierń.

KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz