środa, 10 czerwca 2015

FF#4 Wywanie od Jill - emerytowany żołnierz

  
  - Zjedz mnie - wydyszała lazania. - Zjedz mnie szybko.
   Parowała, skubana. Była gorąca. Pan Porucznik Pogniewalski dopiero wyjął ją z mikrofalówki. Ociekała sosem i jęczała w wyniku bolesnego podsmażania.
  - Zjedz mnie, zjedz mnie, zjedz mnie szybko.
   Z ust emeryta wypłynął biały okrąg z dymu papierosowego. Chmurka zawirowała nad stołem, przewróciła szklankę z wódką, wśliznęła się do gazety z programami, a następnie rozpłynęła się w powietrzu, pożarta przez problemy dnia codziennego, jakimi była za gorąca lazania i gadająca lazania.
  - Tak ino mówili mi, jakżem stał nad nimi z wyciągniętą cipą i ciągł za spust - wycharczał Pan Porucznik Pogniewalski, wbijając kuchenny nóż w serowe serce ociekającej lazanii - lepiej iść pod topór kata niż do wojska na dwa lata.
  - Więc mi mów. Więcej mnie krój.
  - Lepiej chujem mieszać gówno, niż do łóżka iść z trepówną.
   Pan Porucznik Pogniewalski rżnął lazanię przez następne osiem minut. Wbijał widelec w mięso i pomidory, a następnie wkładał je do ust pełnych zapachu tytoniu i blasku złotych zębów. Lazania jęczała i wyła, aż w końcu zniknęła, a papierosowy dym pochłonął jej przyjemny zapach do ostatku.
  - Jużem wyjął z mikrofali, jużem pokroił, jużem zjadł. Więcej jej nie ma.

sobota, 11 kwietnia 2015

FF#3 Dziesięć złamanych przykazań

Dobry Boże,
 
zgrzeszyłem przeciwko Tobie następującymi grzechami: wierzyłem w Sprawiedliwość. Wołałem jej imię. Nie pamiętałem o znaczeniu żadnego dnia. Pożądałem. Nie pamiętałem o znaczeniu żadnej nocy. Odwrócony w stronę samotności, nie przyjmowałem do serca ani matki, ani ojca, ani Ciebie. Zdusiłem w sobie miłość. Pożądałem. Zabiłem w sobie cierpliwość. Pożądałem. Pragnąłem ciała wykutego z mojego ciała. Oczu patrzących w inną stronę. Rąk dotykających innych rąk. Ust głoszących inne słowa. Nóg stąpających po innej ziemi. Pożądałem. Mówiłem sobie fałszywe świadectwa. Pożądałem. Pożądałem. Pożądałem.
 
Zasługiwałem na miłość w taki sam sposób, w jaki bydło zasługuje na rzeź.
 
Byłem tęsknym spojrzeniem w ciemności, przeplatającym się z jego snami.
 
Byłem dymem ze zgaszonej świecy, ogarniającym rozpaczliwie jego ciało.
 
O, Boże, o, Boże, Boże...
 
Pożądałem.

niedziela, 1 marca 2015

FF#2 Ulubienica pewnego biednego pana

Na parapecie leżała sobie podłużna koperta. Cicha i milcząca, położona równiutko na rogu, jak gdyby nigdy nic. Patrzyła w sufit nieistniejącymi oczami i zastanawiała się, jakim cudem trafiła w sam środek żydowskiej dzielnicy. Niesiona przez sierpniowy wiatr? Wypluta przez rynnę? Wystrzelona z karabinu? W jednej chwili została wyszarpnięta ze snu, gdy pochwyciły ją czyjeś ciepłe, delikatnie drżące z przejęcia dłonie, które z precyzją chirurga rozcięły ją delikatnie i wyjęły ze środka pachnący różami list.
 
Drogi Panie Goldberg, Powiadamiam Pana uprzejmie, iż uprzedniej nocy zostawił Pan w mojej sypialni swój garnitur. Byłabym wdzięczna, gdyby Pan nie bałaganił tak bezustannie na mojej posesji, gdyż niebawem będę zmuszona wypłacić pani Jadwidze podwójną pensję za dodatkowe prasowanie męskich patałachów.
 
P.S. Mam nadzieję, że nocny spektakl się Panu spodobał. Zapraszam dzisiaj na powtórkę z rozrywki, ale upominam o sprzątaniu po sobie.
Wymęczona i zdenerwowana
 N.
 
    Matiasz Goldberg czytał napisane pochyłym pismem litery, a jego twarz z sekundy na sekundę rozjaśniała się w jeszcze szerszym uśmiechu. Widząc odbicie czerwonej szminki na odwrocie koperty, rozpoznał każdą linię jej złożonych w pocałunek warg. Kolor był wystarczająco malinowy, aby podkreślić wydatność jej drżących ust, wystarczająco krwisty i drapieżny, aby pobudzić wyobraźnię i wystarczająco szkarłatny, żeby pozostać na pergaminie na długi, długi czas.
  - Kocha mnie - westchnął cicho młody Żyd, przeczesując dłońmi czarne włosy i wpatrując się w śnieżnobiałą kartkę, po której z pewnością niedawno jeździła jej szczupła dłoń. Spróbował wyobrazić sobie minę na jej twarzy, gdy z namysłem kreśliła niniejszą wiadomość. - Cholera jasna! Kocha mnie! - wykrzyczał, wyciągając z kieszeni pogiętego papierosa.
  - Akurat - prychnął Alter, zaglądając bratu przez ramię. - Wyraźnie widzę, że to sarkazm. Takie bogate panie, jak Natalia Petrova nie zakochują się w takich nędznych panach, jak Matiasz Goldberg. Jesteś głupi, jeśli jeszcze tego nie zrozumiałeś.
  - Po prostu zżera cię zazdrość, braciszku.
  - Matiasz, Alter, o co chodzi z nocnym spektaklem? Pani Petrova miała wczoraj jeszcze jeden wieczorny występ w teatrze? - spytał mały Ksender, marszcząc brwi. Dwaj starsi bracia ryknęli śmiechem, a Matiasz pogłaskał malca po głowie.
  - Kiedy będziesz starszy, to wszystko ci opowiem, zgoda?
  - Wynocha mi z domu z tym dymem! - Pani Goldberg wbiegła do salonu z kwaśną miną i półmiskiem sałatki galicyjskiej w dłoniach. - Jeszcze tego brakowało, żeby mi obrusy nasiąknęły tym smrodem. Ksender, zabieraj się lepiej do kąpieli. A ty, Alter, mógłbyś się wreszcie ubrać. Pranie czeka na balkonie. Ojciec niedługo wróci, uprzątnijcie ten bałagan. Zgaś tego papierosa! - Kobieta dała upust emocjom, jednak Matiasza nie było już w pokoju. Z miną wniebowziętego anioła nałożył na głowę płaski kapelusz, poprawił niechlujnie kołnierz i cmoknął matkę w wypudrowany policzek.
  - Życzcie mi wszyscy powodzenia! Z odrobiną szczęścia nie wrócę dzisiaj na noc do domu! - krzyknął w progu, a następnie zbiegł po klatce schodowej i w mgnieniu oka znalazł się na ulicy, po której snuli się rozmawiający ludzie, młodzi sprzedawcy gazet, starsi dżentelmeni oraz przeludnione, pędzące niemieckie BMW, czerwone tramwaje z niemieckimi obywatelami, których nietrudno było rozpoznać w tłumie.
   Owiał go najbardziej rześki i ciepły wiatr, jaki tylko mógł gładzić powierzchnię Ziemi. Świergot warszawskich ptaków, muzyka klawesynów, brzdęk monet, gwar rozmów i zapach świeżo upieczonych bułek przyprawiał Matiasza o zawrót głowy, gdy ze śmiechem doganiał pędzący pojazd i kierował się w stronę Teatru Narodowego, widząc przed oczami wirujące na wietrze włosy Natalii Petrovy. Pośród antysemickich rysunków wyciętych z prasy polskiej, na wielkich słupach z ogłoszeniami widniały czaro-białe zaproszenia na spektakl pod tytułem Ulubienice Diabłów, z ozdobnie wydrukowanym napisem: Aleksandra Dalecka w roli Biednej Persefony oraz Natalia Petrova w roli Madame Brygidy, scenariusz - Feliks Mieczyński.
  - Chwileczkę, a pan gdzie się wybiera? - zawołał strażnik ubrany w elegancki garnitur, w momencie, gdy Matiasz przebiegł przez ogromne wrota w tłumie rozchichotanych kobiet w drogich sukniach i poważnych dżentelmenów, wśród których byli również niemieccy oficerowie.
   Dwudziestolatek zatrzymał się i przybliżył do ochroniarza, który w międzyczasie z uśmiechem kasował bilety, zapraszając gości w języku niemieckim i życząc im dobrej zabawy. Jego skóra na twarzy przypominała mapę Wielkiego Kanionu Kolorado i na pierwszy rzut oka było widać, iż wychował się on na schodach teatru.
  - Panie Ludwiku, to ja, Matiasz.
  - Goldberg? Znowu? Wszędzie się tutaj pałętasz, młodziku. Co cię tym razem przywiało?
  - Miłość! Miłość, panie strażniku!
  - Ćśś... - syknął łysy mężczyzna, spychając chłopaka w tył. Kryształowe żyrandole rzucały światło na połyskującą biżuterię kobiet. Wokół niósł się zapach perfum.
  - Co ty kombinujesz, Goldberg? Przez ciebie mogę stracić pracę, mały skurczybyku. Wybierasz się do Petrovy? Oj, żeby ciebie w końcu nie pożarła ta ruska ryba...
  - Ależ panie strażniku, taką w istocie mam nadzieję.
  - Przejesz się jej szybko, Goldberg. Radzę też pilnować portfela. Bilety z tygodnia na tydzień są coraz droższe - szepnął, rozglądając się dyskretnie.
  - A Niemcy mnożą się i mnożą jak króliki. Niedługo wypchną nas oknami. Pilnuj się i zdejmij ten przeklęty beret, a tym razem ci daruję.
  - Niech się pan o mnie przedwcześnie nie martwi. Wolę być zjedzony przez panią Natalię, niż wypchnięty z sali przez Niemców.
  - Pal licho salę! Niedługo wypchną nas z granic Polski. Zmykaj i więcej nie pokazuj mi się na oczy.
   Ogromna aula była zapełniona po brzegi, a gości z minuty na minutę przybywało coraz więcej. Rzeźbione postacie na filarach, czerwone fotele, czerwona kurtyna i czerwona szminka na kopercie, którą wciąż trzymał w dłoniach Matiasz, wirowały mu przed błyszczącymi oczami.
   I wtedy ją zobaczył.
   Wśród paryskiej scenerii, dokładnie wykończonych rekwizytów i cichutkiej muzyki, płynącej z podłużnych fletów orkiestry, pojawiła się Natalia, przebrana w suknię renesansowej damy. W dłoni trzymała wachlarz, a jej brązowe włosy były upięte w bardzo misterną, prawie półmetrową fryzurę godną najznamienitszej damy dworu na Luwrze. Za nią wystąpiły szeregi osmolonych sług Hadesa i wnet cała orkiestra zaczęła grać nowy, żywszy utwór.
   Persefona nadeszła w drugim akcie - spowita w czerń, która kompletnie nie pasowała do jej złocistych włosów małego aniołka. Aleksandra poruszała się kocim krokiem, strasząc i podchodząc zagubioną Madame Brygidę z różnych stron, opowiadając jej o paskudnym jedzeniu, jakie serwują w podziemiach. Widownia śmiała się i klaskała, a zakochani po uszy kawalerowie rzucali kwiaty na zapełnioną scenę, wprost pod ich stopy. Wnet rozbrzmiał magiczny duet dwóch sopranów, a następnie pojawiły się pochodnie i śpiew kobiet przerodził się w budzący zachwyt chorał wszystkich solistów.
   Matiasz oglądał całe przedstawienie z okna na strychu, nieprzerwanie bijąc brawo i podziwiając płynącą po scenie sylwetkę Natalii Petrovy. Jej raz zasmucona, raz oczarowana, raz rozmarzona twarz, przyprawiała jego serce o nieustanne palpitacje. Kocha mnie, kocha mnie. Widzę to w jej pięknych, brązowych oczach. Jeśli coś ma być wyznacznikiem brązowego ideału, to tylko jej oczy, pomyślał w chwili, gdy w auli rozbrzmiały ostatnie owacje na stojąco, trwające przez prawie piętnaście minut, gdyż w końcu Natalia i Aleksandra były najmłodszymi aktorkami na warszawskiej scenie, które przeżyły swój głośny debiut już kilka lat wcześniej. Teraz schodziły ze sceny w świetle oszalałych okrzyków i światła reflektorów, oddalając się wprost w ramiona roześmianych scenarzystów, rekwizytorów, statystów i reszty załogi, która biła gromkie brawa i lała szampana do wysokich kieliszków.
  -  Moje młode, piękne i śliczne dziewczynki! Spisałyście się, nie ma o czym mówić. Serdecznie wam dziękuję i gratuluję w imieniu całego teatru - Dyrektor w żółtej muszce na szyi ucałował dłonie dziewcząt i wyszeptał kilka słów na ucho Aleksandry, która zaśmiała się głośno, wznosząc toast.
  - Przyjaciele! Wypijmy za nas! Za teatr! Za sztukę! - zawołała, zdejmując z głowy hebanowy wianek Persefony i uwalniając złociste sploty długich włosów. W jej błękitnych oczach szalał iskry podniecenia, a całe napięcie opadało wraz z liczbą widzów, którzy ze szerokimi uśmiechami opuszczali Teatr Narodowy w Warszawie.
  - Za sztukę!
  - Za Pola Elizejskie!
  - Za Madame Brygidę i Persefonę!
  - Za Dalecką i Petrovę!
  - Zdrowie, przyjaciele!
   Przyjaciółki udały się powolnym krokiem w stronę garderoby, odprowadzane przez tłum widzów, którzy specjalnie przedostali się do przedsionka z nadzieją, że Dalecka i Petrova podpiszą się na ich nagich pośladkach.
  - Powinnyśmy wyrzeźbić swoje podobizny przed zamkiem, wiesz? - zaśmiała się Aleksandra, zdejmując z nadgarstków czarne perły. - My jako dwudziestowieczne symbole seksu i elity aktorskiej. Pomyśl tylko, ilu mężczyzn modliłoby się do nas podczas samotnych nocy.
  - Nawet Niemcy zdjęliby spodnie! - wykrzyknęła lekko odurzona alkoholem Natalia, jednak blondynka natychmiast zakryła jej usta dłonią i dała kuksańca w żebra, przypominając o tym, że ściany też mają uszy.
   W pewnej chwili coś poruszyło się między puchatymi kożuchami i kolekcją karnawałowych masek. Kobiety stanęły jak wryte, uważnie nasłuchując. Natalia chwyciła w dłoń szklany dzban z herbacianymi chryzantemami i nakazała Aleksandrze ciche otwarcie drzwi. Sama zbliżyła się na szpilkach do wieszaków z kreacjami i rzuciła wazonem wprost w jedwabne kostiumy egipskich władczyń.
   Ubrania krzyknęły, a to, co zza nich wyszło, nie przypominało żołnierza ZSRR. Petrova krzyknęła i opadła na fioletową pufę przed lustrem.
  - Matiasz, zwariowałeś? Mogłam dostać zawału!
  - A ja wstrząśnienia mózgu, kochanie. Mocno ujeżdż... uderzasz.
  Aleksandra zawyła śmiechem, pomagając Matiaszowi podnieść się z kolan, a następnie z uśmiechem wręczyła mu kieliszek szampana. Natalia prychnęła, zbierając z podłogi porozrzucane i tonące kwiaty.
  - Wypij za nasze zdrowie. To był jeden z naszych najlepszych występów w karierze - powiedziała.
   Zapadła chwila ciszy, w czasie której dwudziestolatek wypił cały kieliszek jednym haustem.
   - No, to ja zostawiam was samych. Widzimy się jutro na błoniach.
   Wyszła, pozostawiając ich samych. Serce Matiasza biło w nienaturalnym rytmie, a jego myśli szalały wokół wpatrującej się w niego Natalii. Dziewczyna wydęła usta i przewróciła oczami, podchodząc do niego i przeczesując palcami jego mokre, czarne włosy, pachnące korzeniami chryzantem. Strzepnęła z jego ramienia pojedyncze płatki i westchnęła obcesowo:
  - Ty musisz tak wszędzie za mną łazić, Goldberg?
  - Na koniec świata. Dostałem twój list.
  - Mój list? Dziwne, nie wysyłałam do ciebie żadnego listu. To musiała być pomyłka - warknęła znudzonym tonem i już miała odejść, gdy Matiasz chwycił ją za nadgarstek i pociągnął w swoją stronę, unieruchamiając jej dłonie. Na twarzy Natalii zrodziło się zdenerwowanie.
  - Oszalałeś?! Jestem w pracy... - syknęła, próbując wyrwać się z objęć, a jednocześnie poruszając delikatnie biodrami. - Przydaj się lepiej na coś i rozwiąż mi gorset. Zaraz się w nim uduszę.
   Nim się spostrzegła, stała prawie zupełnie naga w ramionach młodzieńca żydowskiego pochodzenia i oddawała się jego mokrym, wodnistym pocałunkom. Dłonie Matiasza dotykały ramion Petrovy i gładziły jej brązowe sploty włosów.
  - Jesteś mi winien trzydzieści złotych za straty moralne odniesione w wyniku pieprzenia się na blacie mojej toaletki - wydyszała, przygryzając zębami jego rozchylone wargi. Jednym, szybkim ruchem zszarpała z jego ramion szytą kamizelkę i rozpruła czarne guziki koszuli, która chwilę później znalazła się pod ich nogami. Czuła ciepło bijące od jego ciała i napięcie wirujące w jego szarych oczach. Penetrując palcami twarz mężczyzny, objęła go w pasie nogami i szarpnięciem przysunęła jeszcze bliżej siebie.
  - Nic ci nie zapłacę, Madame Brygido. Nie stać mnie - odparł, odgarniając z blatu rozsypane kosmetyki; tusze do rzęs, kredki do oczu, perfumy, szminki i kolczyki bez pary. Wszystko wylądowało na podłodze, razem z potłuczonym szkłem i kwiatami.
   Wszedł w nią szybkim, niecierpliwym ruchem i niebawem oboje wzbili się w podniebnym tańcu dwóch poruszających się ciał. Ich oddechy mieszały się, łączyły i rozłączały, podczas gdy Matiasz zbierał pospieszne pocałunki z jej odchylonej szyi. Ich złączone dłonie podrygiwały w rytm pchnięć, a za drzwiami było słychać roześmiane głosy załogi, która zbierała się do wyjścia i opicia sukcesu w restauracji na rogu ulicy.
  - Matiasz... oni... mogą tu wejść - zachichotała Natalia, z rozkoszy wbijając paznokcie w drewniany blat.
  - I co? Wtedy zobaczą jeszcze lepszy pokaz, niż ten, który wy dałyście dzisiaj na scenie.
  - Jesteś głupim, biednym Żydem, Goldberg.
  - Najszczęśliwszym Żydem na ziemi - sprostował, a następnie znieruchomiał, zostawiając ostatni pocałunek na jej czerwonych wargach. Czerwonych, jak letnie róże.

sobota, 7 lutego 2015

FF#1 Piękna i Bestia dla zaawansowanych



Niespodzianka, bo
Któż przewidzieć mógł?
Takie qui pro quo,
Ale pewne to
tak jak słońca wschód!

Tak jak każda z dróg -
W końcu ma swój kres,
Jak po nocy świt,
Jak w piosence rytm
Piękna z Bestią jest...


  Cynthia powoli wspinała się po marmurowych schodach. Obcasy jej niebotycznie wysokich szpilek stukały o kamień, wydając pusty odgłos. To dźwięk twojej śmierci, pomyślała dziewczyna, z lubością słuchając swoich kroków. Raz czerwony obcas, raz żółty. I tak na zmianę: czerwony, żółty, czerwony, żółty... Z każdym krokiem jej oczy wydawały się być jeszcze bardziej iskrzące, a szaleńczy uśmiech na twarzy jeszcze szerszy. Gdy tylko pokonała ostatni stopień, głośny śmiech rozniósł się echem między kolumnami. Dotarłam. Zaraz umrę.
   Delikatnie dotknęła mosiężnej, rzeźbionej klamki. Była zimna - podniecała ją i przerażała jednocześnie. Zdecydowanym ruchem pchnęła drzwi, które otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Cynthia stała w długim, elegancko urządzonym holu. Na pierwszy rzut oka było widać, że jego właściciel jest zamożnym człowiekiem, podchodzącym do życia z przymrużeniem oka. Ściany korytarza były poobwieszane pięknymi, niewybrednymi aktami. Dziewczyna westchnęła ciężko i zaczęła skradać się wgłąb komnaty.
   Zobaczyła go na końcu szerokiego korytarza. Jego wielka, zgarbiona postura odznaczała się na tle blasku księżyca, wpadającego przez uchylone okno za jego plecami. Oddychał ciężko i powoli. Jego napięte ramiona pokrywało sztywne futro, a w ciemności błyskały jedynie dwa, zmrużone węgliki jego oczu.
- Jestem, mój panie - wydusiła, oszalała z podekscytowania i pożądania. - Już jestem.
   Bestia podniosła łeb, kładąc łapy na podłokietnikach skórzanego fotela. Z pasją wdychał zapach jej ciała, kłapiąc przy tym lśniącymi zębiskami. Dziewczyna ze strachem w oczach podeszła do Bestii. Potwór położył swoją ciężką łapę na jej drobnym ramieniu.
- Klękaj - powiedział swoim męskim, przerażająco niskim głosem - proszę.
   Sparaliżowana dźwiękiem jego słów, na drżących nogach posłusznie uklękła na ziemi. Zimny wiatr mierzwił jej brązowe loki, a płatki śniegu, wpadające do komnaty przez uchylone okiennice, osiadały na jego pelerynie. Uważnie obszedł ją dookoła, ocierając się co chwilę o jej plecy, ramię, dłoń. Jej serce bębniło w piersi niczym ptak, chcący uwolnić się z klatki, a jednocześnie pragnący pozostać w niej na wieki wieków. W całkowitej ciszy słyszała odgłos jego szponów, które drapały kamienną podłogę. Słyszała jego głęboki oddech. Czuła żar bijący od jego potężnego ciała.
- Czy mogłabyś... - zaczął, a jego głos wibrował wśród ścian. - Mogłabyś przeciąć swoją skórę?
   Pojedyncza łza skapnęła po jej zaczerwienionym policzku w tym samym momencie, gdy z nadgarstka spłynęła strużka krwi.
   Bestia zatrzymała się w półkroku, a jego ogon niebezpiecznie uniósł się i opadł. Dreszcz rozkoszy przeszedł po jego ciele, strosząc hebanowe futro. Zacisnął szczęki i nerwowo złapał powietrze w płuca.
- Czuję... czuję. - W jednej sekundzie dopadł Cynthię i pochwycił w pysk jej zranioną dłoń. Jęknęła cichutko jak myszka, gdy jego gorący język przesunął się po jej nadgarstku aż do ramienia. Poczuła mamiący zapach lasu i zimowego wiatru.
- Panie! - pisnęła, czując jego ostre jak szczyty wzgórz Margotti pazury na swojej piersi. Bestia oderwała się od dziewczyny i zaśmiała nieludzkim, szyderczym śmiechem, przyprawiającym o drżenie.
- Wystraszyłem cię, tak?- spytał potwór, chodząc dookoła Cynthii, niczym sęp, cierpliwie szybujący nad martwymi ciałami Niegodnych. - Biedna, mała dziewczynka - powiedział, głaszcząc ją po policzku. Brązowowłosa odruchowo cofnęła się, uderzając gwałtownie w wielką, mahoniową szafę. Jęknęła, czując ból paraliżujący jej wątłe ciało. - Uważaj, bo zrobisz sobie krzywdę - wyszeptała Bestia, znów zanosząc się potępieńczym śmiechem.
   Patrzyła, jak odchodzi na kilka metrów, chowając się w cieniu pokoju. Nie czuła już znajomego ciepła, a jej skórę pokryła gęsia skórka. Zmrużyła oczy, wypatrując w mroku Bestii.
  - Nie chowaj się. Błagam, wyjdź. Nie zostawiaj mnie - wydyszała, idąc przed siebie na czworakach. Krew płynąca z jej dłoni wciąż brudziła posadzkę, jednak Cynthia była zbyt przejęta, żeby choć odnotować ból. - Wróć do mnie. Panie, błagam... - łkała, jednak potwór nieustępliwie milczał. Dziewczyna w geście desperacji chwyciła nóż i przejechała nim po całej ręce, czując jak gorąca ciecz zaczyna wartko płynąć po jej bladej skórze.
  - Co narobiłaś? - zagrzmiała Bestia, w jednej sekundzie przeskakując na drugi koniec komnaty. Jego czarna postać była niczym cień, niebezpieczny towarzysz, widmo jej przepełnionego obsesją serca. -  Nie pozwoliłem ci. Nie pozwoliłem! - Obserwowała błyszczącymi oczami, jak walczy sam ze sobą; coraz zbliża się do niej, coraz oddala. Krew skapywała niespiesznie, a jego pazury szurały po ścianach i meblach, niszcząc je doszczętnie. Nie przeraził jej jego ryk. Proszę, panie. Pozwól zostać mi swoją różą. Chcę być kwiatem w twoich szponach. Cierniami w twoim sercu. Zabij mnie. Zabij!
   - Tak bardzo tego chcesz? Tak bardzo chcesz dzisiaj zginąć, kwiatuszku? - mruknął, ale wcale nie czekał na odpowiedź, która nigdy nie padła z jej czerwonych ust. Zamoczył łapy w stygnącej krwi, a zębami zerwał z niej ubranie, wtulając ogromny łeb w jej mleczne piersi.
   Cynthia jęknęła pod naporem jego ciała, które miażdżyło jej klatkę piersiową i uniemożliwiało zaczerpnięcie oddechu. Jej kościste dłonie, spragnione dotyku, chwyciły za futro Bestii, resztkami sił przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Ni to pies, ni wilk, ni człowiek, stanął tuż nad nią, na swoich czterech, umięśnionych łapach i z palącym pożądaniem w czarnych ślepiach, wpatrywał się w jej zamglone oczy, otulone wachlarzem gęstych rzęs.
  - Panie... wróciłam. Wróciłam do ciebie na nasz bal - wydyszała, gdy jego szpony powoli i delikatnie przecinały wrażliwą skórę na jej talii. - Zatańczmy więc.
   I zatańczyli. Ich ciała drżały i gięły się pod naporem rześkiego powietrza, gdy Bestia równocześnie połykała skrawki jej ciała i dawała rozkosz, za którą Cynthia gotowa była ginąć i ginąć przez te wszystkie lata. Jej nagie plecy sunęły po chropowatej powierzchni i niebawem stały się zakrwawionym kawałkiem żywego mięsa, jednak kobieta nie przestawała czuć. Mokra od potu widziała połyskujący krwią łeb Bestii. To moja krew. Mój pan. Moja bestia. Mój kochanek. 
   Skoczna przyśpiewka przerodziła się w prawdziwy walc, gdy potwór porwał ją w górę, a jej bezwładne dłonie po raz ostatni oplotły jego twarde niczym beton ramiona. Wirowali w namiętnym crescendo. Płonęła i jednocześnie marzła, wreszcie żyła - za jego sprawą - i tym samym umierała w swoim ciele. Jak przez kurtynę śmierci, usłyszała jego gardłowy pomruk, wibrację, wydobywającą się ze środka przeraźliwego ciała, które teraz było również jej ciałem.
  - Mój - krzyknęła, podrywając się w górę, gdy ich taniec osiągnął finał. Jej splamione krwią włosy obsypały się na zniszczone doszczętnie plecy. Bestia w szale wbiła w jej lędźwie swoje ostre pazury, a twarz Cynthii wygięła się w błogosławionym uśmiechu - umierała w słabnącym decrescendo, wsłuchując się w szaleńcze bicie jego zwierzęcego serca.
  - Moja - wyszeptał, a z jego oczu pociekł wąski strumień gorzkich łez. Nachylił łeb w stronę jej gasnącego ciała, gotowy odgryźć jej szyję, jednak w połowie drogi zatrzymał się i jeszcze raz nasycił się wonią jej opadłych ze zmęczenia nóg, jej kobiecości, strużek potu spływających po brzuchu. Warknął głośno, odskakując od jej ciała jak oparzony - nagle pojął, że nie pachnie już ono Cynthią, lecz dogłębnym brakiem jej duszy.
   Wyszedł z komnaty, pozostawiając ów brak jej duszy w ponurej samotności, w komnacie, w której zaparowane okna powoli stawały się zimne jak wcześniej. A jej krew pozostała tam, nigdy nie zmyta i nigdy nie wypita.
   A na tej krwi wyrosły róże.
   A te róże były czerwone jak jej usta.
   A jej usta były spragnione, jak jego oczy.
   A jego serce miało w sobie cierń.

KONIEC